Obserwując kody nieświadomości zbiorowej kobiet, widzę jak bardzo często stwierdzamy “on nie był widocznie dla ciebie” nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Każdy człowiek i tym bardziej mężczyzna, którego jest nam dane napotkać na swojej drodze jest nam po coś dany, więc jednym słowem jest dla nas. Ja sama, patrząc w przeszłość, zdałam sobie sprawę, że przyciągam do siebie głownie dwa typy mężczyzn.
Jeden to artysta, człowiek często neurotyczny ze skomplikowaną przeszłością, pełen demonów …..ale także bardzo utalentowany, niesamowicie charyzmatyczny i twórczy. Pobudza on bardzo moje zmysły i emocje, a także kreatywność. Tworze z nimi bardzo ciasne i zmysłowe relacje pełne ekspresji uczuć. Wchodzę w role ich muzy, ale także tego bardziej, stonowanego racjonalnego, elementu w związku. To ja kontroluje , w którą stronę idziemy, jestem głosem rozumu to ja wprowadzam równowagę. W tych związkach element nauki i cienia do przepracowania. Dbanie o siebie. Zachowanie równowagi między dawaniem i braniem i nie wejście w role matki. Te relacje są ciasne,w przeszłości bardzo toksyczne.
Drugi typ to mężczyzna roztaczający wolność wkoło siebie. Znacznie bardziej dojrzały i wyważony w sobie niż typ pierwszy. Często intelektualista, inteligentny i zdystansowany, bardzo męski i także charyzmatyczny ale w bardzo inny sposób niż typ artysty. Jak kot chodzi własnymi ścieżkami, relacje z kobietami traktuje bardzo luźno, często nie chce albo nawet nie potrafi wchodzić w stałe związki. W głębi duszy jest bardzo wrażliwy ale nie pokazuje tego. Często bywało tak, że to ja jego bardziej potrzebowałam niż on mnie. Z tym typem czuję się dużo bardziej seksualna, zmysłowa i kobieca. Pobudzają we mnie mój element energii Lilith, dziką kobietę….której nie potrafię zintegrować jeszcze w sobie, co często prowadzi do nie kontrolowanych przeze mnie zachowań. Jest dużo zmysłowości uwodzenia się, wolności, oddechu ale tekże napięcia. Z wyrozumiałej zawsze spokojnej kobiety jak z mężczyzną numer jeden dla odmiany to ja wprowadzam element emocji i uczuć. Cień nad , którym pracuję w tych relacjach, to równowaga i porzucanie kontroli a także rezygnacja z deklaracji i płynięcie z prądem patrzenie na człowieka jako takiego jakim jest.
Te dwa typy pojawiły się u mnie chyba już w liceum, po tym na studiach. Był wtedy pewien poeta i intelektualista. I tworzyłam z nimi już ten układ z jednym bardzo seksualny, połączony z obsesją a z drugim – poetą transcendentalny wręcz duchowy.
Na pewnym etapie mojego życia weszłam w długą relacje z typem pierwszym myślę, że w swojej ekstremalnej formie. Mieszkaliśmy razem przez cztery lata. Był muzykiem, pianistą, wiele lat starszym ode mnie. Bardzo szybko pojawiło się uczucie, bardzo szybko zamieszkaliśmy ze sobą. Na początku czułam się zalana jego miłością. Był to jednak pierwszy etap bardzo toksycznego i uzależniającego związku. Gdzie istniała przemoc na każdym poziomie, oraz uzależnienia. Totalnie współuzależniona relacja na zasadzie ofiara – kat. Dla mnie ciężka szkoła życia, która o mało nie przypłaciłam jego utratą. Byłam opiekunem, mentorką, strażniczką, żoną. Opiekowałam się wszystkim, dbałam o dom, zarabiałam pieniądze. Wyszłam z tej relacji bardzo poraniona, moje poczucie własnej wartości było niższe niż zero. Cierpiałam na ataki paniki.
Krótko po rozstaniu z Pianistą poznałam Szkota. Typ numer dwa, który gdzieś zniknoł przez lata. Szkot, przystojny uwodzicielski zabawny, samą swoją obecnością sprawiał, że kobietą miękły kolana. Nie wiązał się jednak na długo nigdy. Wychowywał się we wschodniej części podzielonego bardzo Glasgow, gdzie trzeba było sobie radzić i często pięścią po męsku załatwiać sprawy. Znalazł mnie niczym zagubione dziecko i przygarnął do siebie otoczył opieką. Ja przyzwyczajona do tego, że przechodzę ze związku w związek myślałam, że tak będzie zawsze, jakie było moje zdziwienie kiedy się odsuną. Moje niskie poczucie własnej wartości, sprawiło, że wydawało mi się, iż ze mną jest coś nie tak. Myślałam, że to miłość ale tak naprawdę była to obsesja. Moja relacja z nim trwała dwa lata. Jego mieszkanie było jak świątynia moich marzeń w którym czasem bywałam. On decydował kiedy się tam pojawię. Trauma po poprzednim związku rozprężała się. Nie mogłam mieć jego, więc zwróciłam się ku sobie. Zaczęła się moja przygoda z rozwojem duchowym i osobistym. Relacja ze Szkotem nie była bramą do mojego idealnego związku jak sobie wyobrażałam ale bramą do mnie samej. I rzeczywiście przyniosła mi w tym sensie wielkie szczęście.
Z pianistą nauczyłam się, że należy dbać o siebie, że samo poświęcanie się do niczego nie prowadzi, że nie jest dobre dla nikogo. Że nie można dać z siebie niczego jeśli nie potrafi się brać. Ze ofiara i kat to jedno, jeden schemat, że tak na prawdę pasowało mi poczucie zależności jego ode mnie bo miałam poczucie kontroli nad relacją. Zrozumiałam na czym polega wystawianie granic, zdrowy egoizm i dbanie o własne potrzeby. Nauczyłam się także wybaczać. Prawdy, iż wybaczanie jest dla mnie, i nie muszę utrzymywać kontaktu z daną osobą po to by jej wybaczyć. Dziś czuję spokój we mnie w związku z tym związkiem.
Ze Szkotem, nauczyłam się tego, że nie wszyscy są tacy jak ja i każdy ma inne potrzeby. Tego żeby móc komuś coś dać należy nauczyć się słuchać, tego, że żadna deklaracja tak na prawdę nie daje nam żadnej gwarancji. Iż na końcu jest tylko człowiek i człowiek. Podstawą dobrej relacji jest akceptacja i wzajemne zrozumienie. Otworzyłam się na własne ciało i własną seksualność. Do dziś jesteśmy ze Szkotem bardzo blisko. Widujemy się rzadko ale jesteśmy w kontakcie. Wiemy, że możemy na siebie liczyć w razie potrzeby. Przez 9 lat naszej znajomości wypracowaliśmy, zaufanie, szacunek i wzajemne zrozumienie. Oboje jesteśmy indywidualistami oboje lubimy przestrzeń i wolność.
Paradoksalnie to z nie tym z którym byłam w stałym związku powstała bardzo silna i stała relacja. A było tak, że kobiety w moim otoczeniu krzyczały, na temat Szkota to jest kobieciarz, nic z tego nie będzie, a o pianiście mawiały on jest taki wrażliwy i cię tak bardzo kocha daj mu jeszcze jedną szansę. Jest to przykład tego, jak bardzo jesteśmy przywiązane do mitów. Do słów o miłości do deklaracji do małżeństwa, i że często potrafimy poświecić samą siebie dla tego mitu. Zupełnie zapominając o własnych potrzebach i o jakości danej relacji.
Teraz po wielu latach w tym roku, ta dwa typy mężczyzn znowu pojawiły się w moim, życiu. Mój poziom świadomości jest inny dlatego też pojawili się w innej formie i co innego znaczą. Oczywiście jest to umowne i odnosi się tylko do mojej percepcji rzeczywistości, bo są to inni ludzie osobne jednostki, jednak dla mnie, niosą w sobie podobne aspekty.
Pierwszy mężczyzna to artysta, jak zwykle fascynujący, utalentowany, wrażliwy, czuły i romantyczny. Intensywność tej relacji była porażająca. Brakowało mi miejsca, brakowało miejsca jemu. Więc nastąpiło przerwanie, które szczerze bolało na sercu. Zamiast jednak zanurzać się w bólu zanurzyłam się w siebie i nabrałam dystansu. W pewnym momencie zobaczyłam, znaki ostrzegawcze, iż człowiek mimo szczerych chęci nie potrafi wiele dać z siebie i sam jest jeszcze dość mocno pogubiony. Mimo tego, że brakowało mi go, to postanowiłam wybrać siebie i oddzielić się od niego, choć teoretycznie to on zerwał. Jednak cały czas towarzyszyło mi uczucie, że jeśli bym tylko chciała, mogła bym z nim wylądować na takiej huśtawce ,gdzie on raz by mnie kochał a raz nie lubił, raz zrywał po czym wracał. Postanowiłam podejść do tego świadomie. Wiem, że niskie poczucie własnej wartości, połączone odrzuceniem tworzy mieszankę wybuchową, a tak było w jego przypadku, więc nie chciałam go gwałtownie odepchnąć ponieważ wywołało by to odwrotny efekt. Cały czas pracowałam nad emocjami, i tym co się działo. I udało się mi w spokoju doprowadzić do przyjaznych stosunków i rozdzielenia. Byłam dumna z mojego spokoju i dyplomacji.
Drugi typ na razie się tylko pojawił, i czas pokaże czy wogóle i w jakiej formie zagrzeje miejsce w moim życiu , i nie o to tak na prawdę chodzi, ale o to, że same jego pojawienie się wylało zamieszanie we mnie. Lilith to była pierwsza żona Adama, która nie chciała być posłuszna uciekła z raju i została partnerką Lucyfera. Element i archetyp Lilith chodził mi po głowie od bardzo dawna. Tym razem byłam bardziej świadoma i uważna kiedy spotykam się z drugim typem. I zauważyłam coś czego kiedyś nie widziałam. Paniczne wręcz uczucie lęku kiedy on się zbliża. Co robi podświadomość kiedy się boi – albo ucieka albo nas sabotuje. Zastanawiałam się dlaczego czuję lęk w związku z człowiekiem którego w ogóle nie znam. I mądra kobieta powiedziała mi, boimy się wtedy kiedy spotykamy kogoś kto wyciąga nas poza strefę naszego komfortu, intuicyjnie rozpoznajemy takich ludzi i włącza się szybko mechanizm obronny. Zauważyłam, że pod obsesją zawsze jest lęk, tylko nigdy wcześniej tego nie widziałam. Teraz jestem na tyle uważna, że to widzę, i nie odpływam na różowej chmurce iluzji moich wyobrażeń jak było w przypadku Szkota, tylko jestem tu i teraz i nie mam żadnych oczekiwań, widzę rzeczy takie jakimi one są. Jak zaczynam się temu w sobie przyglądać, to wychodzi przede wszystkim puszczenie kontroli a kiedy ją puszczam zaczyna odsłaniać się ona. Moja ciemna strona, seksualność, moja Lilith i to jej a nie jego tak na prawdę się boję, on tylko mi ją na nowo pokazał. Podświadomość blokuje ją, ponieważ jest niebezpieczna. Kobiety płaciły za styczność z nią często własnym życiem. Jenak jest w niej wolność, przyjemność i siła. Należy z nią negocjować powoli by nie spaliła nas swoim wulkanem. Już z dyplomatki zamieniam się w chodzącą energię, myślę co się z Tobą dzieje, gdzie Twój spokój….kiedy pojawia się ona i wynurza się z lamusa. Sprawia, że poranna kawa ma mocniejszy smak, sprawia, że czuję i zwracam uwagę na chłód kubka z którego ją piję na moich wargach, sprawia, że rozkoszuję się zapachem terpentyny i każdym pociągnięciem pędzla na płótnie po prostu zanurzam się we własnych zmysłach. Coś we mnie zaczyna pulsować budzić się….
Jedną z moich ulubionych książek jest “Nieznośna lekkość bytu” Milana Kundery. Przeczytałam ją pierwszy raz jako nastolatka. Już wtedy zastanawiałam się nad jakościami reprezentowanymi przez dwie główne kobiecie postacie. Sabinę i Teresę. Wiele razy wracałam do tej książki. Sabina artystka, piękna, tajemnicza niezależna. Jedyną rzeczą do której jest przywiązana jest melonik jej dziadka. Kundera określa ją jako tą, która rozumiała Tomasza. Teresa jest dla odmiany bardzo przywiązana do Tomasza darzy go ślepą miłością, jednak Tomasz nie jest w stanie dać Teresie tego czego ona potrzebuje, dlatego kupuje jej suczkę o imieniu Karenin. Karenin jest wierna, Tomasz tego nie potrafi. Tomasz kocha je obie, Sabinę i Teresę każdą inaczej. Sabina pojawia się czasem przynosząc ze sobą namiętność ale też i zrozumienie, Teresa nie ustanie mu towarzyszy jest dla niego ciężarem ale też nie może bez niej żyć. Symbolizują one moim zdaniem dwa aspekty kobiecości w które są obecne w każdej kobiecie.
Czuję, że czasem wchodziłam w rolę Sabiny a czasem Teresy. Reprezentują one dwa odmienne archetypy i są obie częściami mnie dlatego być może tak bardzo lubię te książkę. Sabina jest wolna i seksualna reprezentuje element Lilith. Tomasz nie wiąże się z Sabiną bo wie, że nie może jej mieć, że nigdy nie będzie tak bardzo oddana mu jak Teresa reprezentująca element Ewy. Ten motyw pojawia się w mitologi bardzo często nie tylko w chrześcijaństwie. Aspekt dzikiej seksualnej kobiety i aspekt oddanej matki i żony. Przez tysiące lat patriarchatu element wolnej seksualnej kobiety był zepchnięty, piętnowany i degradowany. Ponieważ czysta seksualność kobiet była dla patriarchatu zagrożeniem. Znowu druga rola była wyniesiona na piedestał i gloryfikowana. Tak powstało rozdzielenie, także w nas samych dwóch aspektów kobiecości, które były i są tak naprawdę jednym.
Zastanawiam się czy czasem nie wypieramy energii Lilith kiedy się pojawia, lubimy nadawać jej inne bardziej strawne oblicza. Bo przecież tak po porostu pożądać dla samego pożądania nie uchodzi. Więc trzeba sobie wmówić, że jesteśmy zakochane, trzeba Go mieć na własność by wytłumaczyć się z tego, że ona się w nas budzi bo jest to zakazane, tyle, że jak On jest nasz na własność to Lilith się chowa, i nie wiemy co się stało, wszystko blednie, winimy Jego, ale to nie Jego wina. Lilith jest wolna i wolność zawsze jej towarzyszy nie tylko nasza ale Jego też.
Przez tysiące lat uczono nas wypierać się własnego ciała. Wmówiono nam, że trzeba mieć cel w tym, miłość do mężczyzny albo prokreacje. Wszytko to moim zdaniem związane jest lękiem i obawą przed tym dzikim aspektem seksualnym kobiet. Kiedyś kobiety były podzielone na żony i kurtyzany. Dziki aspekt był piętnowany w obu przypadkach. Żony za wikt i opierunek musiały być posłuszne i rodzić dzieci, kurtyzany musiały płacić seksem by się utrzymać, taka była cena ich wolności.
Element Lilith mówi także o oddaniu się mężczyźnie, nie na zasadzie kontroli ale zaufania. Każda z nas skrycie marzy o jego męskiej napierającej energii, jego wzroku i pożądaniu. Tęsknimy za siłą, męskością, energią wojownika. Sztuką jest się oddać mężczyźnie w 100 %. Za momentem kiedy nasze ciało staje się źródłem jego przyjemności, co samo czynnie daje nam przyjemność. Namiętność, która jest jak modlitwa, wynikająca z polaryzacji męskiego i żeńskiego.
Drugi element bardziej altruistyczny element Ewy, w którym dajemy, jesteśmy strażniczkami ogniska domowego. Gotujemy dajemy ciepło i wypełniamy sobą przestrzeń jest także bardzo ważny. Daje nam poczucie bezpieczeństwa i spełnienia.
Moim zdaniem spotykałam te dwa typy mężczyzn ponieważ mam te dwa aspekty w sobie. Tyle, że nie jestem pewna czy da się je ze sobą połączyć. Sądzę jednak jeśli są one w jednej kobiecie, a myślę, że nosi je każda z nas, połączyć się je da, a rozdzielenie jest jak zawsze pozorne, i wynika z kulturowych naleciałości. Przez tysiąclecia wolne myślące kobiety były prześladowane. Nic dziwnego, że nasza własna dzika natura wywołuje w nas tyle lęku. Matka i żona może być jednocześnie uwodzicielką. Jedno drugiego nie wyklucza. Tylko wmówiono nam, że jest inaczej. Jak to połączyć? Sama jeszcze nie wiem. Myślę, że to jest zadanie nas współczesnych kobiet, ponieważ po raz pierwszy od długiego czasu możemy to w sobie łączyć i nikt nas za to na przykład nie spali na stosie. Możemy wznieść na światło dzienne naszą ciemną stronę, i połączyć się z naszym ciałem. W wielu tradycjach takich jak np Tantra seks jest świętym aktem, a ciało kobiety świątynią. Więc czy jest możliwe, że ten aspekt nas dziki nieokiełznany seksualny jest naszą mocą a nie słabością. Że został zdegradowany ponieważ nie mógł poddać się kontroli. Zmienna natura kobiety, jej emocje i uczucia intuicja są zagrożeniem i zawsze były dla kultury opartej na logicznym umyśle.
Więc zachęcam was nie bójmy się czuć, nie bójmy się naszej zmysłowości, nie bójmy się naszej emocjonalności i uczciwości i nie bójmy się naszej seksualności. Akceptujmy nasze ciała ponieważ zawsze były świątyniami początku i końca. Rozkoszujmy się Wewnętrzną Boginią w nas samych.